czwartek, 31 marca 2022

Oriflame krem do rąk Dream Cream

 Krem Dream Cream jest w ofercie Oriflame już dobrych kilka lat. Przy okazji jakiegoś zamówienia wpadł mi do koszyczka.

Jako ciekawostkę powiem, że Oriflame jest firmą szwajcarską. Szwecja została tylko w nazwie.

To 30ml w prostej białej tubce z zielonym napisem "Dream Cream" i zieloną nakrętką. Nie wiem, jak wam się kojarzy, ale dla mnie to "wymarzony krem" lub "krem ze snu". W każdym razie bardzo pozytywne skojarzenie. Ta kolorystyka też jest miła dla oka i taka wiosenna.

Zapach ma delikatny i taki "kremowy". Bez szału. Przez chwilę czuć go na dłoniach. Potem zapach znika. Krem jest lekki i szybko się wchłania. Przez chwilę jest uczucie nawilżenia. Potem to uczucie również znika. Ilość na zdjęciu poniżej to porcja na raz. Dużo!

Jak mam przesuszone dłonie to muszę go obficie zaaplikować, a jak się wchłonie, to tę czynność powtórzyć, żeby poczuć ulgę na dłużej niż 2 minuty. Po kilku godzinach znów czuję, że moja skóra na rękach potrzebuje nawilżenia, a w sumie nie robię nic co mogło by te dłonie tak przesuszyć. Zostawia skórę przyjemnie aksamitną w dotyku, ale nie robi jakoś specjalnie dużo więcej.

Aktualnie mam go w samochodzie. Wylądował tam z kilku powodów. Po pierwsze nie lubię go, więc banicja z dala od domu. Po drugie szybko się wchłania, a ja nie lubię tłuścić sobie kierownicy. Po trzecie ma dużą zakrętkę i ona idealnie blokuje się w półeczce, więc nie wypada przy hamowaniu.

Szczerze żałuję tego zakupu. W końcu to 30ml za 10zł, czyli nie jest z tych najtańszych, ale te najtańsze potrafią dać lepszą ochronę i uczucie nawilżenia niż ten krem. Według mnie ta tubka jest niepraktyczna do torebki. Chyba wolałabym żeby był albo płaski lub długi a wąski. Taką grubą, krótką tubkę ciężko upchnąć do mniejszej torebki czy kieszeni.

Podsumowując, uważam, że nie warto. Chyba że faktycznie nie macie problemu z przesuszaniem się skóry na dłoniach i chcecie je posmarować, żeby posmarować.

PS: Przyłączam się do bojkotu konsumenckiego i nie będę kupować już kosmetyków Oriflame. Oriflame nie wycofał się z rynku rosyjskiego. Jedyne recenzje jakie się pojawią, to takich kosmetyków, które zakupiłam wcześniej. Nie wyrzucę ich, bo to byłoby po prostu nieekologiczne. I jeszcze jedno. Pojawią się tylko negatywne opinie. Te pozytywne pozwolę sobie przemilczeć.

poniedziałek, 28 marca 2022

Orientana maseczka Niebieska Hotunia

 Pierwszy raz zetknęłam się z tą maseczką, gdy była dołączona do jakiejś gazety. Zwróciłam na nią uwagę, bo pięknie błyszczy - dosłownie miliony złotych błysków. A że to Orietana, to stwierdziłam, że warto zaryzykować.

Przed użyciem sprawdziłam opinie i cenę. No i trochę droga jak na maseczkę w saszetce. Ale to jest bardzo mylące. Już po użyciu zreflektowałam się, że jest ona na co najmniej kilka użyć. A potem z tyłu zobaczyłam, że w tej niepozornej saszetce jest 30ml.

Opakowanie jest mega praktyczne. Płaskie - nie zajmuje miejsca.  Z nakrętką, czyli wielokrotnego użytku. Z okienkiem - widać ile zostało. Za wygląd samego kosmetyku jest 5/5. Konsystencja jest taka jakby żelowa. Jest bardzo lekka na twarzy. Dopiero jak trochę podeschnie to jest lekkie uczucie ściągnięcia na twarzy. Ale przy zmywaniu od razu ono znika. A schodzi z buzi lekko. Nic nie barwi, choć z tym zielonym kolorem na twarzy wyglądam jak kosmitka.

Działa podobnie jak maseczki z glinką. Przy nakładaniu jest gęsta i aksamitna w dotyku. Z czasem na buzi podsycha, ale równomiernie. Przy zmywaniu, po kontakcie z wodą, wraca po pierwotnej konsystencji. Lekko się maże, ale schodzi bez problemu.

Działanie? Według mnie bardzo nieinwazyjne oczyszcza skórę, jednak robi to naprawdę dobrze. Skóra po jej użyciu jest matowa, ale nie skrzypiąca. Nie ma uczucia ściągnięcia, choć nie nazwałbym tej maseczki nawilżająca. Po zmyciu na skórę wystarczy nałożyć lekki krem nawilżający.

Im częściej jej używałam, tym bardziej ją lubiłam. Jest to dobra i ciekawa maseczka.

W różnych e-drogeriach pojawia się w przecenach. Zaopatrzę się w kolejną zieloną, a jak cena będzie dobra to i w pozostałe wersje, czyli złota aralia i różowa wiśnia. Zobaczymy, czy będą tak fajne jak zielona hotunia.

niedziela, 27 marca 2022

Yves Saint Laurent Foundation Stick

Znalazłam podkład idealny. Był to stick z Yves Saint Laurent. Oczywiście z moim szczęściem jest już wycofany. A ten co mam, był dobierany w lecie, gdy moja skóra była dużo ciemniejsza. Powiedziałabym wyjątkowo ciemna jak na mnie. Więc oczywiście po zimie kolor nie pasuje, pomimo, że naprawdę fajnie wtapia się i dopasowuje kolorystycznie.




Pierwszy raz miałam podkład w sztyfcie i jestem bardzo pozytywnie zaskoczona. Nie przelatuje między palcami, nie rozlewa się, nie kapie i nie rozwarstwia się, gdy długo stoi na półce.

Aplikacja? Banalna. Kilka kresek na twarzy, potem rozcieram paluchami. Zero podkładu pod paznokciami!



Na skórze ładnie leży, wtapia się i robi się aksamity. bardzo trwały, idealnie matowy cały dzień. Wygląda naturalnie. Krycie ma średnie, ale ja nie chcę nawet większego. Nie podkreśla skórek i włosków na twarzy.

No ideał. A na dodatek dopasowuje się do koloru skóry. Nie ciemnieje! Nie obciąża, a skóra wręcz w nim oddycha. Nie czuć, że coś jest na twarzy.

Pieruńsko drogi. Aktualnie mnie nie stać 😭 Zresztą i tak nie jestem w stanie go kupić. Ani jego następcy też. Choć nie wiem, czy w ogóle takiego wprowadzą.

Ten rok jest wyjątkowo niekorzystny dla nas. Zmiany podatkowe, inflacja, podwyżka stóp procentowych i ja bez pracy. To wszystko mocno negatywnie wpłynęło na nasz budżet domowy.

Kilka lat temu bym stuknęła się w głowę. Podkład za tyle pieniędzy? Co może być w nim innego, że kosztuje aż tyle? Szczerze nie wiem. Ale to naprawdę pierwszy podkład od kilku lat, który mi pasuje i jestem skłonna wydać więcej, wbrew zdrowemu rozsądkowi.

Także szukam zarówno kremu BB jak i podkładu w jasnym odcieniu. Ale żeby sobie utrudnić to chyba chcę podkład w sztyfcie/sticku.

Poniżej zdjęcie saute i moja wersja full makeup z moich ukochanym podkładem w roli głównej 😁



Tylko w sztucznym świetle, po nałożeniu tony jasnego pudru udało mi się ukryć że jest zdecydowanie za ciemny do mojej białej skóry 😜

piątek, 25 marca 2022

Garnier Fructis Papaya Hair Food maska do włosów

 Wreszcie zrobiło się na tyle ciepło, żeby pojechać do domu na wsi. A tam cała półka kosmetyków. Lubianych, używanych i gotowych do zrecenzowania. A wśród tych ulubieńców maseczka z papają z Garnier Fructis.

Ale zaczynając od początku. Seria weszła jako wegańska, naturalna i była mocno promowana w prasie i drogeriach. Zapragnęłam spróbować. Nie potrafiłam się zdecydować tylko na jedną linię ze względu na zapachy. Za pierwszym razem wyszłam z drogerii z maską i szamponem.

Jako pierwszego użyłam szamponu wygładzającego do włosów suchych z orzechami makadamia. Zapach miał taki średni, ale wybrałam go ze względu na właściwości. Potrzebowałam wtedy odżywić te moje suche siano na głowie. Jeśli chodzi o to wygładzenie, to bardziej liczyłam, że szampon nie będzie tak plątał tym moich kudełków. Niestety nie domywał dobrze moich włosów i były mocno oklapnięte. Albo obciążał tak te moje włosy. Rozczesywania nie ułatwiał, ale też nie plątał. Szybko stwierdziłam, że on nie jest dla mnie. Na szczęście bardzo podpasował mojej 78-letniej cioci i zużyła go do końca bardzo go chwaląc. Nie ma go już w ofercie.

Nie zrażając się, zabrałam się za testy maski. Regenerująca, a na dodatek przecudownie pachnąca. Dla mnie to miks świeżej papjii i z odrobiną truskawek. Owocowo, świeżo i apetycznie. Kosmetyku według producenta można używać na trzy sposoby. Ja używam jej jak klasyczną maskę - po umyciu włosów, nakładam na 3/4 długości włosów omijając okolice skóry głowy. Po paru minutach zmywałam. Spróbowałem bez zmywania, ale włosy zbyt mocno zbijały się w strąki po wysuszeniu. Niby nie były obciążone jakoś znacząco, ale się zbijały w pasma. Włosy po zastosowaniu maski są przyjemniejsze w dotyku, mniej sztywne. Bardzo dobrze się rozczesują. Są sypkie i ładnie się układają. Zapach maski na włosach jest prawie niewyczuwalny. A szkoda, bo mogłabym ja wąchać i wąchać. Dobrze się zmywa z włosów i nie trzeba jej długo płukać.

Cena to około 20zł, ale za 390ml. Niby jest trochę droższa, a jednak pojemność trochę większa niż standardowa. Dodatkowo fajny skład i obłędny zapach. A przede wszystkim działa. Przy regularnym używaniu powiedziałabym, że włosy są zregenerowane. Dużo gładsze, bardziej błyszczące i zdecydowanie bardziej nawilżone. A przede wszystkim przyjemne w dotyku.

Bardzo polubiłam się z tą maską. Tak bardzo, że zaryzykowałam i zaopatrzyłam się w trzy kolejne szampony z serii Hair Food: papaja, banan i aloes. Kupię ponownie maskę z papają. Czy inne wersje? Wszystko zależy od szamponów.

czwartek, 24 marca 2022

Body Club Aromatherphy peeling cukrowy Dream Cuba

 Kocham dobrze zdzierające peelingi do ciała. Jestem wierna peelingom kawowym. Uważam je za najlepsze, miałam kilka z różnych marek, ale nie mam jakiegoś wyjątkowego ulubieńca.

Kobieta zmienną jest, więc raz na jakiś czas kupuję jakiś peeling cukrowy. Takie słodkie zdrady. Od lat kupuję peelingi Farmony, bo te ich owocowe wersje, aż same proszą, żeby zabrać je do domku.


Ale wiecie jak to jest. Byłam w markecie i jak zawsze wszystko musiałam obejrzeć. No i na standzie były kosmetyki z Body Club. Zacznijmy od tego, że mają cudownie kolorowe opakowania. Plus wielki napis Aromatherphy. Delikatnie odkręciłam wieczko, żeby sprawdzić, czy jest zabezpieczenie. Było, ale najbardziej moją uwagę przykuł zapach - egzotyczne słodkie kwiaty i owoce. Od razu pokochałam. Nie ważne, że miałam inne. Zapragnęłam ten zabrać do domu. I pomimo, że obowiązuje kolejka zużywania, to postanowiłam, że jednak teraz będzie ten.

Szłam po prysznic pełna radości. Ale minęła ona bardzo szybko, gdy zdjęłam folię zabezpieczającą. OMG! Co za natarczywy i przesadzony zapach! Uwierzcie, że jak odkręcam teraz wieczko, to ten peeling działa lepiej niż nie jeden odświeżacz. Dosłownie całą łazienka nim pachnie a ma 7 metrów kwadratowych. Niestety zapach nie zelżał z czasem. Słodycz owoców została zaduszona zapachem kwiatów egzotycznych. Ale nie w stylu słodkiego monoi a typowego odświeżacza do łazienek. Koszmar!

Peeling ma typową strukturę peelingów cukrowych. Żółty kolor, grudkowaty i oleisty (jak dużo jest olejków można zobaczyć na zdjęciu otwartego słoiczka).

Działanie jest ok. Przez pierwszą chwilę mocno drapie, a potem zaczyna się rozpuszczać i już tylko masuje. Nie klei się do skóry, bardzo dużo drobinek odpada. Dosłownie całą podłogę mam w cukrze. Oleje zawarte w peelingu mocno natłuszczają skórę. Nie każdemu to będzie odpowiadać, tym bardziej że zostaje na niej również zapach tego kosmetyku. I pomimo że osobiście lubię takie tłuste wartswy, to zmywam skórę żelem do mycia, żeby pozbyć się zapachu tego peelingu. Wydajność ma dobrą. Zmuszam się, żeby go wykończyć, ale nadal jest.

Mogę z całą stanowczością powiedzieć, że ten peeling wyleczył mnie z zainteresowania całą marką Body Club. Boję się, że inne kosmetyki też będą miały tak drażniąco intensywne zapachy. A może tylko seria Aromatherphy? Nie chcę sprawdzać.

czwartek, 17 marca 2022

Bourjois krem BB Healthy Mix 01 Light / Clair

 Zostałam poszukiwaczką idealnego kremu BB lub CC. O moich poprzednich testach można poczytać tu.

Jestem posiadaczką suchej skóry, więc bardzo ważne jest dla mnie, żeby kosmetyk kolorowy nie wysuszał mnie na wiór. Niestety robi to większość podkładów. Drugi problem to kolor - jestem posiadaczką jasnej cery i większość kosmetyków jest dla mnie za ciemna lub ciemnieje po nałożeniu.

Zdecydowałam się na zakup kremu BB z Bourjois. Przeczytałam mnóstwo opini zadowolonych użytkowniczek. Wzięłam w ciemno, bo w internetach dziewczyny twierdziły, że jasny kolor jest jasny. W promocji kupiłam za 33zł, więc to nie jest majątek, tym bardziej, że kolorówka jest u mnie wydajna - rzadko się maluję.

Opakowanie typowo podkładowe - płaska tubka. Mocny plus za "sreberko" na dziubku aplikatora. Żadna z nas nie lubi kupować kosmetyków zmacanych przez inne kobiety.

Na pewno pierwszym minusem jest zapach. Kojarzy mi się z zapachem podkładów sprzed trzydziestu lat. Chemiczny i ciężki.

Minus numer dwa to kolor niestety. Jest brzoskwiniowy, choć nazywa się light/clair. Ale później przyłożyłam płatek kosmetyczny z kremem BB do paska koloru na odpakowaniu i są identyczne. To ja założyłam, że kolor będzie jasny. Był też tester, ale w sztucznym oświetleniu w sklepie wydawało mi się, że będzie dobry. A jednak trzeba było nie kupować od razu tylko wyjść na zewnątrz z kroplą kosmetyku na ręce i sprawdzić w świetle dziennym. Ale pośpiech to zły doradca.

Z tubki wylatuje krem o lekkiej konsystencji, dobrze sumie pod palcami. Niestety zachowuje się jak podkład. Gdy nakładamy go cienko powstają smugi i placki. Musi być nałożony grubszą warstwą. Po chwili zaczyna podsychać i nabiera pudrowej konsystencji. Nie jest to aksamitny efekt a taki tępy. Ale buzia jest przyjemna w dotyku i nic się nie ściera przy macaniu łapkami. Nie wchodzi w większe, głębsze pory, więc zostają mam na twarzy kropeczki niczym nie pokryte. Ma wykończenie z delikatnym błyskiem oraz wchodzi we wszystkie zmarszczki. Mam swoje lata i u mnie wygląda to tragicznie. Bieli też wszystkie włoski na twarzy. Na plus jest to, że się nie utlenia. Jak był pomarańczowy, tak jest pomarańczowy.


Nie wiem, jak zachowuje się po kilku godzinach, bo ja nie wytrzymałam z nim na buzi więcej niż pół godziny. Nadaje mojej skórze dziwny odcień, choć wydaje się, że niby jest jasny. Na buzi wygląda jeszcze znośnie, można by było go dopracować pudrem. Ale na szyi to pomarańczowa masakra.

Krem BB z Bourjois w ogóle nie nawilża. Na dodatek podkreśla wszystkie suche skórki. I jest to mój zarzut numer trzy, który go dyskwalifikuje.

Nie jest to produkt dla mnie. Według mnie, to nie jest krem BB, tylko podkład. Więc gdy szukacie czegoś lekkiego, polecam od razu sobie odpuścić ten produkt. Poza tym to nie jest kolor dla białasków takich jak ja. 

wtorek, 15 marca 2022

Faceboom peeling gruboziarnisty

 Ostatnio jest duże marketingowe parcie w blogosferze na kosmetyki z Faceboom. A ja do takich nowinek podchodzę bardzo sceptycznie, zwłaszcza, gdy wszędzie jest zachwyt. Ale jedna opinia się powtarzała - owocowe zapachy. Nie mogłam się oprzeć...

Opakowania są boskie. W sklepie miałam ochotę zgarnąć do koszyka wszystkie. Pastelowe kolory i to holograficzne zalanie - cudo!

W domku przyszedł czas na pierwszy zawód. Kartonowe pudełko jest w połowie puste. Ja rozumiem, że większy kartonik wyglądają lepiej, ale ja już na początku czuję się oszukana. Potem jak widzę tą tubkę, to ona faktycznie wydaje mi się mała. To pokłosie tego w połowie pustego kartonika. A przecież 50ml to taka standardowa objętość. Może nie największa a jednak nie jest niczym dziwnym.

Zaznaczam, że wybrałam peeling gruboziarnisty. Jednak to co wylatuje z tubki nawet nie leżało obok peelingu. Nie można temu specyfikowi odmówić urody, bo wylatuje z tubki różowa emulsja z białymi kulkami i czerwonymi fragmentami (obstawiam, że to te złuszczające truskawki). Niestety zapach jest bardzo delikatny, lekko owocowy. Tak ulotny, że nie jestem w stanie zidentyfikować czym ten peeling pachnie.

Działanie? Według mnie nie zauważalne. Zamiast działać/drapać, ta niewielka ilość drobinek tylko delikatnie masuje skórę. Po zastosowaniu kosmetyku skóra nie jest ani odrobinę gładsza. Szczerze nie czuję, żeby jakoś specjalnie była też oczyszczona. Brak uczucia świeżości. Jak bym użyła kiepskiej jakości żelu do mycia skóry. Trochę umyta, a jednak nie do końca.

Według mnie jest to kosmetyk totalnie zbędny i nie warty kupienia. Nie mam nawet pomysłu jak go zużyć.  Zdecydowanie omijać.

czwartek, 10 marca 2022

XHC bananowy szampon do włosów

Jestem totalnym włóczykijem. Pepco, Tedi, Action, Dealz, secondhandy, sklepy charytatywne, outlety i chińskie sklepy są przeze mnie regularnie odwiedzane. Czasem wyjdę z pustymi rękoma, a czasem z całymi siatami. W moim domu panuje raczej ascetyzm w wystroju. Nie mam też w piwnicy kartonów pełnych przydasiów. Po prostu lubię okazje i przeceny. A wiem gdzie szukać, żeby nie zapłacić dużo za to co faktycznie potrzebne.


Jakiś czas temu byłam w Dealz i znalazłam tam  szampon bananowy. Był jeszcze truskawkowy, ale średnio lubię zapach truskawek w kosmetykach. Do jednego i drugiego były też odżywki, ale nie zdecydowałam się na zakup. Już dawno się przekonałam, że odżywkę do włosów to jednak warto kupić dobrą. Potem przeczytałam opinie w necie i wiem, że podjęłam dobrą decyzję.


Ale wracając do szamponu. 400ml za 6zl 😳 Cena bajka. Butelka i cała szata graficzna przeciętna. Zwrócił moją uwagę żółty kolor i banan na etykiecie. Klik dobrze chodzi i nie odpadł. Butelka sztywna, ale na szczęście wystarczy delikatnie ścisnąć, żeby wydobyć szampon. W sumie to jej bardziej nie dało by się ścisnąć, więc opcja wylania za dużo na raz jest nie możliwa do osiągnięcia.

Sam kosmetyk ma obłędnie bananowy zapach. Lekko cukierkowy, ale jednak bananowy.  Dla mnie mycie włosów, gdy taki zapach mi towarzyszy to poezja. Zapach jest intensywny, ale nie drażniący.


Szampon jest żółty i glutowaty. Gdy wypływa z butelki ciągnie się. Ale nałożony na włosy szybko się spienia. Oczyszcza włosy przyzwoicie. Idealny do codziennego stosowania. Nie jest za mocny, ale sebum z włosa ściągnie. Nie przetłuszczają się bardziej, ale też nie sprawia, że włosy są dłużej świeże. Nie wysusza skóry głowy. Taki totalny zwyklak, który nie robi krzywdy.


Po spłukaniu na włosach nie zostaje bananowy zapach. A szkoda. Nie pielęgnuje też włosów w żaden sposób. Bez odżywki się nie obędzie.

Podsumowując jestem z niego zadowolona. Gdy myję nim głowę, jego zapach wprowadza mnie w radosny nastrój. Jest wydajny. Stosunek ceny do ilości i zapachu jest bardzo korzystny.

Czasem wystarczy, że szampon będzie tylko zwykłym szamponem i po prostu dobrze myje włosy.

środa, 9 marca 2022

Avon - pomadki których nie ma już w ofercie, a które warto kupić

Ja cały czas powtarzam, że lubię pomadki z Avonu. Mam ich najwięcej ze wszystkiego co mam. Pomadki, błyszczyki i wszystko co do ust to produkty kolorowe, które jako jedyne używam codziennie i zużywam tego rocznie mnóstwo.


Ostatnio miałam wyrzuty sumienia, bo zjechałam serię Luxe z odżywką oraz matowe pomadki w kremie. Nie pisałam jeszcze o matowych metalicznych i już nie napiszę, bo zostały wycofane z oferty. Miały piękne kolory, ale trwałość do d...

A przecież w Avonie jest mnóstwo fajnych szminek, które zasługują na chwilę chwały. 

Dzisiaj przedstawię wam trzy serie pomadek, które uważam za ciekawe i warte kupienia. Niestety są one niedostępne już w regularnej ofercie, ale nadal można je złapać na różnego rodzaju wyprzedażach.

JELLY LIP TINT


Typowe żelowe pomadki. Były dostępne w trzech odcieniach, ale u mnie na ustach Pink i Coral niczym się nie różniły. Po prostu przezroczyste. Dopiero po Plum usta robiły się odrobinę bardziej różowe. Efekt prawie niezauważalny. Bardzo wydajne, bo wystarczyło tylko przejechać po ustach, by znikało uczucie spierzchnięcia. Na ustach dają delikatny połysk. Bardzo naturalny i zdrowy. No i przepięknie pachną - owocowo.



TATTOO


To tak naprawdę są farbki (kojarzą mi się z tintami z Bell). Nie mają żadnych większych właściwości pielęgnacyjnych, ale dają piękny, intensywny kolor na ustach. W precyzyjnej aplikacji pomagają dwie końcówki: jedna jak w eyelinerze, druga jak w flamastrze.


Nie lubią błędów. Dość szybko kolor wchodzi w skórę, co daje im świetną trwałość, ale też brak możliwości poprawki. Trzeba im dać minutę, dwie na wchłonięcie i są nie do zdarcia. Jedzenie, picie, oblizywanie warg im nie straszne. A najważniejsze, że nie ma żadnych warstw, do których coś się mogło by przykleić. Tak jakby usta miały być w takim kolorze naturalnie. Na wielkie wyjścia stosuję je jako tło pod szminki. Zebrałam za nie trochę komplementów, bo wytrzymywały np całe wesele. Zmyć je ciężko. Kolor sam schodzi. Na minus, że kolory są dużo ciemniejsze niż obręcze na opakowaniu. Ten wściekły róż na ustach to malinowy róż i jego nazwa to Endless Kisses. Ten karmel to tak naprawdę taki brązik z nutką czerwieni. Jego nazwa to Lasting Impressions. Ta czerwień to na ustach ciemno bordo i kryje się pod nazwą Make Me Up (brak zdjęcia na ustach). Kreski zrobione na skórze trochę się porozlewały, ale na ustach nie ma to miejsca.





PRECIOUS EARTH


Idealna matowa pomadka. Nie wysusza, nie podkreśla skórek, nie zastyga na skorupę. Wygoda kremowej pomadki z efektem matu na ustach. Dobrze napigmentowana. Mam ją w samochodzie. Nie ma tam warunków ani czasu na precyzyjny makijaż. Jednak gdy chcę mieć kolor na ustach, to przejeżdżam nią górną i dolną wargę, a potem rozcieram. Wychodzi matowy, lekko rozmyty efekt. Ale taki fajny. Zdecydowałam się na kolor Desert Rose. To nie moje kolory, ale tak mi się podoba, że kupiłam już drugą. Będę polować jeszcze na kolor Rosewood. Może będzie bardziej różowa, czyli taka moja 🥰


EDIT: udało mi się dokupić kolor Rosewood i poniżej w wersji bez precyzyjnego zaznaczenia konturu ust (czyli roztarta wersja samochodowa).


Polować czas start 😊