czwartek, 28 kwietnia 2022

Garnier Ultra Dolce Ultra Doux szampon i odżywka do włosów mleczko ryżowe i mleko owsiane

Kolejna seria Garnier Ultra Doux, która nie trafiła do Polski. A przynajmniej ja nie kojarzę, żeby te produkty u nas były. A szkoda, bo akurat wersja z mleczkiem ryżowym i mlekiem owsianymi jest godna polecenia.


Miałam dwie butelki szamponu i jedną odżywki. Myję włosy codziennie i na dodatek polubiłam się z tymi szamponami to zeszły mi szybciej. A ponieważ używam dodatkowo różne maski, spraye, olejki i terapie na włosy, a odżywka z Garniera jest bardzo wydajna, to jej skończenie zajęło mi prawie rok. Opakowania typowe dla kosmetyków z tej serii. Na uwagę zasługuje tu świetny klik, z którym nie ma żadnych problemów, nawet przy śliskich rękach.

SZAMPON

Szampon pachnie wanilią i ryżem. Zapach jest przyjemny, a po spłukaniu nie ma po nim śladu. Kosmetyk jest gęsty i białoperłowy. Bardzo wydajny, bo niewiele go trzeba, żeby go spienić na całej głowie. Świetnie czyści włosy i skórę głowy z nadmiaru sebum, bez przesuszania. Włosy są mięciutkie i według mnie nawilżone. W zależności od kondycji włosów zdarzało mi się, że nie musiałam po tym szamponie używać odżywki, co jest ewenementem, bo do tej pory jeszcze z takim się nie spotkałam. Moje włosy kochają zamieniać się w kołtun.

ODŻYWKA


Natomiast jeśli chodzi o odżywkę, to ma zapach bliźniaczy do szamponu, ale zdecydowanie lżejszy. Po spłukaniu, mój nos nic nie czuje we włosach. Też jest biała i gęsta, ale nie jest lejąca jak szampon. Wcale nie musiałam jej nakładać dużo, żeby pokryć nią włosy. Oczywiście nakładam ją od wysokości uszu w dół. Trzymałam na włosach 1-3 minuty i spłukiwałam bez żadnych problemów. Po zastosowaniu szczotka dosłownie sunie po włosach bez żadnego oporu. Po wysuszeniu, włosy są miękkie, nieobciążone i sprężyste. Nie zlepiają się w pasma i nie następuję szybsza utrata świeżości. Nie mogę złego słowa powiedzieć o tej odżywce. Na pewno zauważalne jest, że odżywka lepiej działa na włosy po wcześniejszym zastosowaniu szamponu z tej serii. Te produkty się uzupełniają.


Gdy tylko nadarzy mi się okazja, to kupię szampony ponownie. Natomiast jeśli chodzi o odżywkę, to nie mogę tego zrobić. W zapasie mam jeszcze cztery duże butle odżywek z Garniera. I tu pojawia się pytanie do was. A może chciałbyście testować je razem ze mną? Odleję sobie po 1/3 opakowania do testów, a resztę w oryginalnych butelkach, wyślę czterem chętnym moim obserwatorkom? 4 butle odżywki = 4 szczęśliwe testerki


Do wyboru:
- odżywcza Argan & Camellia
- rozjaśniająca Rumianek i miód kwiatowy
- wygładzająca Olej kokosowy i masło kakaowe
- nawilżająca Woda kokosowa i aloes
Proszę aby chęć testowania wyrazić w komentarzu. Na waszym blogu znajdę do was kontakt i się odezwę po majówce pewnie. Natomiast moje obserwatorki nie posiadające blogów proszę o wpisanie w komentarzu adresu mailowego. Mam nadzieję, że pomożecie w zużywaniu. Zobaczymy, czy będą osoby chętne, czy nie będzie zainteresowania i rozdam odżywki koleżankom, gdy już wyrobię sobie o nich opinię 😉 

środa, 27 kwietnia 2022

Kiehl's Midnight Recovery Concentrate Pielęgnacyjny koncentrat na noc

W grudniu uwielbiam oglądać na YT filmiki z rozpakowywania kalendarzy adwentowych. Jedna z oglądanych przeze mnie youtuberek otwierała i zachwycała się kosmetykami marki Kiehl's. Zaczęłam, więc badać co to za marka i jakie są ich sztandarowe produkty. I tak trafiłam na setki pozytywnych recenzji osławionego pielęgnacyjnego koncentratu na noc do twarzy. Jak tysiące innych kobiet, zapragnęłam go mieć. Tylko moje marzenie się spełniło, tzn mąż je spełnił 😋

U mnie wersja świąteczna. Standardowo kartonik jest granatowy, ale ten świąteczny jest ładniejszy. Produkt jest w szklanej, granatowej buteleczce z pipetą. Mocno apteczny wygląd, ale ja to kupuję 😁




Zapach to takie moje love/hate. Pachnie mocno i intensywnie ziołową lawendą niczym nie osłodzoną. Czasem ten zapach mnie męczy, innym razem mnie relaksuje i ułatwia zasypianie. Nie jest to neutralny zapach i nie wietrzeje. Dopiero, gdy się obudzę rano, to go nie czuję.


Konsystencja, pomimo przeczytania wielu recenzji, była dla mnie zaskoczeniem. To jest bardzo oleisty olejek. Niby szybko się wchłania i jak spojrzycie na skórę nie wygląda źle, ale przy dotykaniu czuć cały czas coś tłustego pod palcami. Przy pierwszej aplikacji zastanawiałam się, czy mnie nie zapcha. Na szczęście nic złego z moja cerą nie robi. Nie umiem jednoznacznie powiedzieć ile wchłania się z tego koncentratu w skórę, a ile wycieram w nocy w poduszkę.

Rano skóra jest zauważalnie lepiej nawilżona, wyciszona (brak śladu po rumianych policzkach) i delikatnie promienna. Po tłustym kosmetyku nie ma śladu na skórze. I tak jest po każdej jednorazowej aplikacji, ale nie zauważyłam długotrwałego działania tj. przestaję używać i efekt nawilżenia znika.

Na opakowaniu jest informacja, że należy delikatnie wklepać 2-3 krople na całą twarz. Jak robiłam to w zalecany przez producenta sposób, to po chwili oklepywałam twarz suchymi palcami. Olejek jest płynny i spływa nie tam gdzie trzeba, a poza tym sporo wchłaniały też moje palce. Także nakładam dwie kropelki na czoło, po jednej na policzkach, piąta na nos/brodę i kolejnego dwie na szyję. Razem 7 kropli lub jedno wciśnięcie przycisku na nakrętce. Pomimo to, serum jest niesamowicie wydajne. Ubytek z objętości jest niewielki, choć używałam go przez pół roku. W miarę regularnie, na oczyszcza skórę, bez innych produktów, żeby sprawdzić jak radzi sobie samodzielnie. Zresztą nie mam pomysłu co mogłabym nałożyć na takiego tłuściocha, żeby nie przedobrzyć. Jeśli olejek wleci do oka, to pieruńsko boli. Zdecydowanie należy omijać okolice oczu.

Po tak długim czasie używania mogę stwierdzić, że nie kupię go ponownie. Nie odpowiada mi zapach, konsystencja, a efekty nie są spektakularne. Spodziewałam się więcej po produkcie za ponad dwieście złotych. Muszę jednak zaznaczyć, że porównując wydajność do wydanych pieniędzy, ten koncentrat wychodzi bardzo korzystanie. Ale ja naprawdę nie chcę przez kolejny rok smarować buzi tym smalcem o zapachu szafy starszej pani. Rynek kosmetyczny jest tak bogaty, że znajdę coś równie dobrze nawilżającego, a jednocześnie przyjemnego w użytkowaniu 🙂

Po tym olejku na noc mam mieszane uczucia. I takich nabrałam do innych produktów marki Kiehl's. Nie są one tanie, więc nie zaryzykuję na razie zakupu. Może za jakiś czas, gdy wydatek tego rzędu mnie nie zaboli. Teraz za duże ryzyko, że kupię i kolejny kosmetyk będzie bardziej sławny niż faktycznie efekty jego działania.

wtorek, 26 kwietnia 2022

Paznokciowe inspiracje - pastelowa lawenda i flamingi

 Jestem chyba ostatnim bastionem ludzkości. Nie zakładałam nigdy tipsów, nie miałam nałożonej hybrydy i kocham klasyczne lakiery do paznokci 😍

Mam przyjemność z malowania paznokci. Lubię mieć co kilka dni nowy kolor. Nie cierpię mieć odrostów. I jak każdej normalnej kobiecie zdarza mi się złamać paznokieć. A wtedy wszystkie pazurki obcinam na krótko. Muszą być równe. To tak pokrótce o moich paznokciowych gustach.

Przedstawiam wam nową serię, która pojawi się na blogu, czyli moje paznokciowe inspiracje. W niedzielę stworzyłam takie małe, infantylne dzieło. Ponieważ aktualnie nie pracuję, nie muszę się przejmować dress codem. I tak do tła w kolorze pastelowej lawendy dorzuciłam naklejki wodne Bloom nails z różowymi flamingami i uroczymi kaktusami.



Nie jest to nic profesjonalnego. Zdarza mi się pozalewać skórki. Nie zawsze mam zrobiony świeży manicure, co widać na zdjęciu powyżej 🙈 Ale jestem z siebie dumna. A najważniejsze, że się świetnie przy tym bawiłam.


Jak teraz siedzę w samochodzie, czekam na syna i patrzę na te pazurki z daleka to prezentują się fajnie. Niestety zdjęcia z bliska odjęły im uroku albo tak to sobie tłumaczę 😉

poniedziałek, 25 kwietnia 2022

Marion Magia Świąt maseczka peel-off nawilżająca, odżywcza, rozświetlająca

 W Lidlu często trafiam na sezonowe maseczki Marion. Jak zobaczyłam te urocze gwiazdki to od razu zapragnęłam je mieć. Zwłaszcza, że w środku mieni się brokat a ja jestem jak sroka :)

Wiem, że większość kobiet nie lubi maseczek peel off, bo ciągną skórę lub nie mają naturalnego składu. Ja je uwielbiam. Po ich zastosowaniu wydaje mi się, że "odlepiłam" od skóry wszystkie brudy. Stosuję je raz na tydzień lub dwa. Nie częściej, bo to jednak mechaniczny zabieg.

Różowa gwiazdka - nawilżająca

Pachnie owocowo i to ten zapach uderza nas zaraz po otwarciu. Konsystencja gęsta, tężejącej galaretki. Trzeba zdecydowanie rozetrzeć po twarzy, żeby było równomiernie i w miarę cienko. Dopiero wtedy uderza w nas zapach alkoholu, ale jest to chwila. W opakowaniu jest ilość dosłownie na całą twarz i ani odrobiny więcej. To akurat jest fajne, bo jest to produkt, który tak naprawdę nie przetrwał by w saszetce do dnia następnego. Na twarzy ten jasnoróżowy kolor wygląda jakby cera była podrażniona. Nie koniecznie ładnie. Brokatu jest mało i nie widać go jakoś szczególnie. Szybko zastyga i zdejmuje się w jednym kawałku. Nie rwie się.  Efekt to oczyszczona, matowa i ujędrniona skóra.

Żółta gwiazdka - odżywcza

Ta maseczką ma piękny, dosyć intensywny zapach jak na taki rodzaj kosmetyku - waniliowo-kwiatowy. Znam ten zapach, ale nie mogę go sobie skojarzyć co to dokładnie. Zapach jest odczuwalny cały czas. Dopóki jest mokra jest mocniejszy. Potem słabnie, ale nawet po jej zdjęciu, czuć ten zapach od tego "winylowego flaczka". Bardzo mi się ta nuta podoba. Sama maseczka jest prawie przezroczysta i ma w sobie złoty, drobny brokat. Na zdjęciu ciężko uchwycić tak delikatny kolor i brokat. Jest bardziej płynna niż różowa wersja. Dłużej też zastygała. I choć to niemożliwe, wydaje się, że było jej więcej. Nałożyłam ją grubszą warstwą na twarz. Po zaschnięciu zdjęłam ją w jednym kawałku. Brokat schodzi razem z maseczką. Skóra nie była wysuszona. Wręcz powiedziałabym, że faktycznie została odżywiona, nabrała blasku i koloru. Zmniejszyły się pory i skóra się ujędrniła. Była w tak fajnym stanie, że pozwoliłam sobie nałożyć tylko leciutki krem na twarz.

W internecie przeczytałam, że była jeszcze niebieska gwiazdka. Już byłam przekonana, że jej nie spotkam, ale 100km dalej, w innym Lidlu zostały tylko niebieskie. Od razu zagarnęłam jedną sztukę 😁 

Niebieska gwiazdka - rozświetlająca

Ma najdelikatniejszy zapach. Morski z nutą białych kwiatów. Jest przezroczysta, z zatopionym srebrnym pyłkiem i dużymi, niebieskimi kwadratami brokatu. Jest gęsta jak różowa wersja, tj trzeba ją dobrze rozprowadzić na skórze, bo jest bardziej zwarta. Zawartość saszetki jest na pokrycie tylko twarzy. Wysycha równie szybko jak różowa. Smrodek alkoholu nie był wyczuwalny tak bardzo jak w przypadku poprzedniczek. Nie ma problemu z zerwaniem jej z twarzy, odchodzi w jednym kawałku. Cera po aplikacji jest matowa, wygładzona a pory są zdecydowanie mniejsze. Skóra jest napięta i nie odczuwam żadnego podrażnienia czy przesuszenia.

Jeśli o mnie chodzi, to nie odczuwam bólu, gdy odrywam maseczkę typu peel-off. Na pewno jest to mało komfortowe, ale uczucie odświeżenia po ściągnięciu jest tego warte. 

Maseczki peel-off ze względu na dużą zawartość alkoholu mogą wysuszać i podrażniać. Ja traktuję je jako fazę pielęgnacji. Po zastosowaniu skóra może wołać pić. I wtedy albo nakładam dobry, treściwy krem albo nawilżającą/odżywczą maseczkę. Taka oczyszczona skóra wręcz chłonie wszelkie substancje odżywcze.

A co znajduję na zdjętej z twarzy płachcie maseczki? Czasem są drobne wągry i włoski z twarzy.

Maseczki są niesamowicie urokliwe i przyjemne w użytkowaniu. Różowa i niebieska są do siebie bardzo podobne tj gęstość, czas zastygania i efekty po zastosowaniu. Jednak to właśnie żółta jest najlepsza z tej trójki. Zdecydowanie skradła moje serce.

niedziela, 24 kwietnia 2022

Avon, Beauty Lip Stylo szminka Usta w kolorze

 Zawsze mnie kusiła ta seria. Problem w tym, że nie ma próbek, a z oddaniem koloru w katalogu jest różnie. Kupiłam trzy pomadki ze stałej oferty i trzy kolory z oferty sezonowej. A w katalogu jest 10 kolorów w ofercie stałej i 6 w sezonowej.

Czarne, cieniutkie opakowania z błyszczącego plastiku ze srebrnymi napisami. Niby eleganckie i uniwersalne, ale jednocześnie nudne. Niestety jak to bywa z takimi opakowaniami zostają na nich widoczne ślady palców, pyłki i wszelkie inne zabrudzenia.

Sama pomadka jest miękka i dosłownie sunie po ustach. Nic nie trzeba dociskać. Dzięki temu, że sztyft jest cienki, można precyzyjnie ją nałożyć. Na pewno mocnym plusem pomadki jest fakt, że można ją stopniować na ustach. Przejedziemy nią raz i jest kolor na ustach. Przesuniemy nią kilka razy i jest wyraźny, mocny efekt. Polecam jej dać wyschnąć/wtopić się, bo zwiększa się jej trwałość. To z założenia są pomadki kremowe, ale nie rozmazują się i nie migrują w tak dużym stopniu na szklanki jak to się dzieje w przypadku klasycznych pomadek o kremowym wykończeniu.

Pachną bardzo delikatnie i są bez smaku. Zjadają się równomiernie. Nie wysuszają ust. Komfortowo się "noszą".

VINTAGE PINK

Różowy róż z perłowym połyskiem, rodem z przełomu lat 80/90. Nie ma w tym kolorze nic wyjątkowego. Używam jej, ale bardziej żeby ją skończyć niż dla tego, że jest to mój ulubiony kolor.

TOTALLY TWIG

Absolutny hit tej serii pomadek. Połączenie neutralnego brudnego różu i neutralnego brązu. Bez żadnych podtonów. Z kremowym wykończeniem. Według mnie, będzie pasował każdej kobiecie - uniwersalny kolor. Cudowny 😍

PINK PEACH

Połączenie różu i pomarańczu. Brzydsza siostra koralowego. Niestety ma perłowe wykończenie. Dla mnie ten odcień jest porażką. Żegnamy się.

NUDE BLUSH

Ładny nudziak, który został popsuty przez dodanie srebrnego pyłku. Pyłek jest o zbyt dużym gradiencie i jest go zbyt dużo, co zabija rzeczywisty kolor tej pomadki. Oczywiście błyskotki z tej pomadki lubią wędrować po twarzy. Jest to kolor sezonowy i ja się z nim żegnam.

GLAZED ALMOND

Piękny odcień brązu. Nie za ciemny, nie za jasny. Nie ma w nim podtonów. Po prostu czysty brąz w ciepłej tonacji. Ale nie za ciepłej. Wykończenie kremowe. Pomimo, że nie lubię brązów, ten ze mną zostaje. Odcień sezonowy.

ONGOING ROSE

Stonowany róż w chłodnej tonacji. O kremowym wykończeniu z odrobiną błysku perłowego. Ale pomimo tego delikatnego blasku jest piękna. Jest to kolor sezonowy i zostaje ze mną.

Te pomadki zazwyczaj w promocji można kupić za około 10 złotych, czyli drogie nie są. Ale po sprawdzeniu gramatury (1,8g) okazuje się, że są o połowę mniejsze niż klasyczne pomadki (3,6g), a wtedy już tak tanie się nie wydają.

Ich największą wadą jest brak próbek. One mają różne wykończenia i różnią się od tego co jest na zdjęciach w katalogu. Praktycznie wszystkie są oznaczone jako kremowe, a jak widzicie po moich zdjęciach powyżej one są również perłowe i brokatowe. W internecie ciężko znaleźć swatche całej kolekcji. Na 6 kupionych kolorów, połowa mi się nie podoba. A wyboru dokonywałam na podstawie zdjęć w katalogu i po przejrzeniu zdjęć w internecie. Kiepski wynik. Szczerze, jeśli nie zobaczycie tej pomadki u innej kobiety na ustach, to nie radzę ryzykować w ciemno, bo nie ma gwarancji, że ta pomadka będzie faktycznie taka jak sobie wyobrażacie, że powinna być.

piątek, 22 kwietnia 2022

L´Oreal Professionnel, Serie Expert, Absolut Repair Gold Quinoa, Instant Resurfacing Masque maska do włosów zniszczonych

 Skuszona dobrą ceną kupiłam trzy miniaturki tej maski. Liczyłam na fajny efekt, bo w końcu to kosmetyki profesjonalne używane przez fryzjerów 😉

Dwie maski zachowałam dla siebie, a jedna była prezentem dla mamy.  W pewnym momencie zaczęły zarówno mi, jak i mamie wypadać garściami włosy. Podejrzewamy, że po covidzie, bo równo 1,5 miesiąca wcześniej zaraziłam mamę paskudnym przeziębieniem/grypą. Moja mama właśnie wtedy postanowiła użyć tej maski. Była zachwycona efektami, więc podarowałam jej kolejne opakowanie. No i sama zaczęłam testować moją sztukę.

Moje opakowanie to miniaturka 75ml. Praktyczny i wygodny pojemniczek z nakrętką, choć już widziałam, że maski zmieniły szatę graficzną. Ale skład pozostał ten sam. Pojemności tych masek są różne, ale nie polecam kupować wielkich opakowań na jedną osobę, bo kosmetyk jest bardzo wydajny.

Kosmetyk jest mocno perfumowany, czuć zapach z opakowania i w trakcie aplikacji. Czuć go również delikatnie po spłukaniu na mokrych włosach, ale na suchych jest już niewyczuwalny. Maska jest gęsta, w kolorze budyniu waniliowego. Chyba najfajniejsze w niej jest to, że spływa po ściankach słoiczka i zawsze jest na dnie. Ścianki opakowania są idealne czyste, więc żeby ją nabrać, maczam w niej jedynie palce. Sama je oblepia, więc aplikacja jest banalna. Nic nie kapie, wystarczy rozprowadzić na włosach, to co jest na palcach.

Trzymam ją od trzech do pięciu minut. Mam cienkie włosy, które łatwo obciążyć i z doświadczenia wiem, że nie ma sensu dłużej niczego na nich zostawiać. Bardzo szybko chłoną, szybko się układają, ale też szybko się plączą i lubią zwijać w fale i grube loki. A kosmetyki zostawione na kilkanaście minut sprawiają, że bardzo szybko się przetłuszczają. Lub od razu wyglądają na nieświeże.

Maska jest gęsta i trzeba dobrze ją wypłukać z włosów. Zajmuje mi to odrobinę więcej czasu, niż w przypadku innych tego typu produktów.

Włosy po zastosowaniu są mięciutkie i mogę je bez problemu rozczesać. Po suszeniu, od razu czuć, że są lepiej nawilżone. Znika z nich sztywność i dobrze się układają. Efekt utrzymuje się nawet po kolejnym myciu włosów.

Niestety włosy do tej maski się przyzwyczajają. Bo nie wiem, jak to inaczej opisać. Działa za każdym razem gorzej. Aktualnie nie zachwyca mnie tak bardzo, jak przy pierwszym użyciu.

Maska do tanich nie należy i ja bym jej nie poleciła. Natomiast moja mama tak. Po jej zastosowaniu jej włosy są nawilżone, odżywione, ładnie się układają i są przyjemne w dotyku. Ale ona ma grube włosy. Proste, mało podatne na modelowanie i długo trzymające świeżość. Na dodatek je regularnie farbuje, więc nie dość, że mają inną strukturę niż moje, to dodatkowo mają styczność z chemią z farb do włosów. Także na jej przesuszone włosy działa ta maska świetnie.

Dla mnie kit, dla mojej mamy hit. A wy do której frakcji należycie?



czwartek, 21 kwietnia 2022

Dealz Berry nice! Body scrub jagodowy

Jestem zakupoholiczką i to taką totalną. Mam tego świadomość. Od zawsze kocham kosmetyki i uwielbiam je testować. Dlatego znajdziecie u mnie mnóstwo różnych recenzji i tych kosmetyków kupionych świadomie i tych kupionych na poprawienie humoru lub z ciekawości.

Dzisiaj miała być recenzja czegoś zupełnie innego. Ale... Zajrzałam do Dealz i tam za 3 złote kupiłam uroczo wyglądający scrub do ciała.


Samo opakowanie jest z taniego, cienkiego plastiku i nie wygląda ładnie. Ale już napisy na naklejkach i sam kolor kosmetyku były zachęcające.


Scrub jest w mocno, ale naprawdę mocno turkusowym kolorze. Na jednej z naklejek jest sugestia, że jest jagodowy. Po odkręceniu wieczka było dobrze przyklejone sreberko, co jest na plus.

Zapach jest zły. Chemiczny! Kojarzy mi się z kostkami do toalety. 🤢 Ten zapach plus napis "made in China" sprawiały, że postanowiłam sprawdzić ten scrub na ręce, zanim nałożę go na ciało.


Konsytencję ma gęstą. Są wyczuwalne i widoczne drobinki cukru. Ja widzę dwa rodzaje, czyli grube kryształki i drobniutkie kuleczki. Dobrze trzyma się skóry, nic nie odpada. Po zwilżeniu wodą zaczyna delikatnie się pienić, robi się jaśniejszy i całkiem przyzwoicie drapie.


No i przyszedł czas na spłukanie, z czym nie było problemu. Natomiast mam delikatnie niebieskie trzy palce i kawałek dłoni 🤣🤣🤣 Śmiałam się z tego dobre kilka minut. Nie wyobrażam sobie min kobiet, które jednak to nałożyły na ciało i spotkała je niespodzianka, po wyjściu z kąpieli 🤣🤣🤣

Próbowałam uchwycić to na zdjęciu, ale nie potrafię. Wyjaśnię, że na palce nie pada cień, tylko połówki palców wskazującego, środkowego i serdecznego są lekko niebieskie. Na zdjęciu, wyglądają jakby były brudne lub w cieniu, ale wierzcie mi, że światło pada na całą dłoń równomiernie.


Scrub ładnie wygładził skórę. Nie zostawił na niej ani zapachu, ani niczego tłustego. Czyli swoją podstawową funkcję jak najbardziej spełnia. W czasie aplikacji zapach nie jest intensywny. To wprost z opakowania najbardziej śmierdzi.

Kosmetyk to totalny bubel. I to taki najgorszy z najgorszych. Wiem, że nie powinnam się śmiać, ale mam niebieskie palce na własne życzenie. Zaryzykowałam zakup chińskiego kosmetyku za 3 złote i mam dokładnie to co kupiłam.

Czy dostałam nauczkę? Nie. Nie czuję się zrażona i nadal będę testować takie "ciekawostki".

Przyznam się, że tak mi poprawił humor ten scrub, że absolutnie nie żałuję wydania tych 3 złotych. Chciałabym zobaczyć swoją minę, gdy dotarło do mnie, że ten hipnotyzujący niebieski kolor się nie domywa 😄



wtorek, 19 kwietnia 2022

Bielenda, Camellia Oil, luksusowy rozświetlający eliksir do ciała

 Marka Bielenda wzbudza moje zaufanie. Jak to mówią: "dobre, bo polskie". Ale jak w przypadku każdej marki kosmetycznej są kosmetyki lepsze i gorsze.

Seria Camellia Oil kupiła mnie od razu wyglądem opakowań. Taką odrobiną luksusu dla każdej Polki. Zresztą kamelia kojarzyła mi się zawsze z elegancją.

Mój pierwszy kontakt z kosmetykami z tej serii to próbki kremu do twarzy. Dostałam je chyba w drogerii. Niestety dość szybko się okazało, że mnie uczulił i w początkowej fazie byłam zła na Bielendę, że wyprodukowali takiego bubla. Ale cały czas, gdy przechodziłam obok półek z tymi kosmetykami, ciągnęło mnie do nich. Naprawdę mi się podoba ich szata graficzna.

Ostatnio złapałam w mocnej przecenie rozświetlający eliksir do ciała. On jest w typowych dla Bielendy spłaszczonych opakowaniach z pompką.

Eliksir ma konsystencję klasycznego balsamu do ciała. Po wydobyciu z opakowania, okazuje się, że balsam jest nie tylko w kolorze brzoskwiniowym, ale ma też perłowy połysk. Gładko sunie i ładnie się rozprowadza na skórze. Zaraz po aplikacji czuć, że skóra została nawilżona. Szybko się wchłania i zostawia drobniutki srebrny pyłek. W świetle dziennym jest praktycznie niezauważalny, ale w sztucznym świetle mieni się jak szalony. Bardzo mi się to podoba i już zaczęłam sobie planowałać w głowie, że będę używać go w lecie.


Zapach po wydobyciu z opakowania nie jest fajny. Dla mnie pachnie jak kwiaty w wazonie, które zaczynają gnić. Jest wyczuwalny i zapach kwiatów z delikatną nutką gnijących łodyżek. Nie mogłam uwierzyć, że smaruję się takim śmierdziuszkiem, ale musiałam przetestować do końca. I tu czekała mnie niespodzianka, bo na skórze zapach staje się delikatnie kwiatowy i przyjemny, by po paru minutach całkiem zniknąć. Natomiast problem pojawił się gdzie indziej. Gdy eliksir wysycha na skórze, zaczyna niemiłosiernie się kleić. I to jest dziwne, bo niby nie zostawia na skórze wyczuwalnej wartswy, a jednak się klei. Czułam jak skóra między palcami dłoni dosłownie się zlepia. Wszędzie indziej było czuć tą lepkość na skórze. Ten efekt znika po kilku minutach, a skóra staje się przyjemnie aksamitną w dotyku. Ale to nie rekompensuje tego wcześniejszego dyskomfortu.

Użyłam eliksiru dwa razy i już wiem, że on nie jest dla mnie. Rozstajemy się w pokoju. Sam w sobie jest fajny, ale nie zniosę tego lepienia się na skórze.

Czy skuszę się jeszcze na coś z Camellia Oil? Nie, bo na dwa podejścia, dwa kosmetyki się u mnie nie sprawdziły.

Czy nadal kusi mnie seria Camellia Oil? Tak. Opakowania nadal uważam, za śliczne.

niedziela, 17 kwietnia 2022

Zakalec - tym czym nie chcemy się chwalić w święta

 W piątek jechałam odwiedzić moja babcię i postanowiłam, że oprócz standardowych kosmetyków, upiekę jej ciasta na Wielkanoc. Ale nie byle jakie - mazurek i babka. Łatwy przepis na mazurka znalazłam u Ani. Szybki i prosty. A co najważniejsze - smaczny. U mnie dodatkowo polany czekoladą. No i w foremce do transportu, bo musiał przejechać 250km w jedną stronę. Poza tym foremkę zostawiam i idzie do kosza. A z naczyniami jest problem. Zresztą same wiecie jak odnosimy lub nam odnoszą talerzyki.

Z babką miałam problem, bo nie mam foremki. Więc postanowiłam, że będzie to ciasto cytrynowe z jagodami. Taki owocowy powiew wiosny. Znalazłam fajny przepis w internecie i zabrałam się do pracy. Gdy zaczęłam dorzucać jagody do ciasta, podświadomie wiedziałam, że będzie zakalec. Za dużo owoców, w stosunku do konsystencji ciasta. No ale upiekłam. Odczekalam, ale już wiedziałam, że zbyt dużo upadło i będzie zakalec. Jak wyglądało, zobaczycie poniżej. Także babcia dostała tylko mazurka, ale i tak się ucieszyła.

Natomiast wczoraj postanowiłam, że coś muszę zrobić z tym ciastem. Nie ma u mnie zakalcożerców, a wyrzucać nie chciałam. Przeszukałam internet i praktycznie wszędzie jest rada z żeby z zakalca zrobić bajaderki. Wszystko fajnie, ale moje ciasto jest cytrynowe i ma w sobie mnóstwo jagód...

Poszłam w inną stronę. Zmieliłam moje gumowate ciasto owocowe. Zrobiło się fioletowe i bardzo mokre. Mogłam z niego lepić.

I wtedy przyszło olśnienie. Mój produkt przypominał masę makową. I tak postanowiłam go potraktować. Ubiłam dwa białka na sztywno z cukrem i dodałam do mojej fioletowej masy. Zapiekłam i wyciągnęłam do ostudzenia. Wyszedł sztywny, kwaśno-slodki spód. Na to dałam krem budyniowy z tego przepisu, a potem polewę z jogurtu i białej czekolady z tego przepisu.  Chciałam przełamać słodkość kremu budyniowego i doszłam do wniosku, że właśnie posmak jogurtu będzie najlepszy. Poza tym biała czekolada i jogurt świetnie też korespondują z owocowym dołem.

Całość posypałam świąteczną posypką i wygląda super. Okazało się, że wyszło pysznie.

Oczywiście mam jeszcze dwie foremki tego owocowego zakalca i już wiem, że zmielę go i zrobię z niego farsz do ciasta drożdżowego. Także za parę dni post zaktualizuje o ciasto drożdżowe z zakalcowym farszem 😁